W sumie to dosyć zabawne. W sobotę razem ze znajomymi zawitaliśmy na imprezę do kumpla z bractwa (rycerskiego), który otwierał przy swoim wypasionym sklepie knajpę. W zasadzie to opijaliśmy chyba dokładnie otwarcie ogródka piwnego, ale nie ważne.
Mimo, iż impreza jak najbardziej współczesna, w konwencji konkursu kulinarnego, gdzie 3 drużyny konkurowały w tym kto nas smaczniej i lepiej wykarmi (to jest życie!), to jakoś tak wyszło, że znajomy zapożyczył na ten cel masę sprzętu obozowego z jakim jeździmy na turnieje. Tak więc wszystkie drużyny (w tym ta, na której czele stał łudząco podobny do oryginału Johny Deep) majstrowały przy palnikach pod naszym wielkim hangarem ( historycznym namiotem), wykraczającym na dobrą połowę sąsiedniej działki. Mało tego główne oświetlenie dawały nasze kadzielnice (taki rodzaj pochodni składającej się z czegoś w rodzaju garnka na stojaku, do którego wrzuca się i pali masę tłuszczu; nie mylić z utensyliami kościelnymi:)).
No dobra, dochodzę już do sedna sprawy. Więc aby te kadzielnice się zapaliły, kumpel wręczył nam (uwaga!) komplet zniczy :D:D. Z tych oto wkładów mieliśmy wyjąć (hmmmm....wycisnąć, czy też wygrzebać) stearynową świecę. Przyjemne to nie było, a raczej całkiem obleśne, bo wszystko to robiliśmy przed jedzeniem.
Etap 1. Panowie się śmieją a kobieta pracuje
Etap 2. Oooo, udało się...No proszę
Etap 3. Fuuuu....
0 komentarze:
Prześlij komentarz