Między punktem A i B nie koniecznie wyznaczających prostą

Między wierszami

Między Bogiem a Prawdą których nigdy nie poznamy

Między Słowem a Czynem...


Nic z tego co tu padnie nie jest literacką perłą, to kilka błądzących myśli domagających się zapisania. Parę słów w świecie fantazji, do którego czasem miło wrócić. Miłej lektury, obyś i Ty drogi czytelniku odważył się zagubić...






poniedziałek, 31 maja 2010

Mariusz z Pudzianowa twarzą tegorocznego Grunwaldu

To nie może nikogo ominąć! Taka okazja trafia się raz na 600 lat!
Niechaj dowodem na to, że tegoroczna inscenizacja bitwy pod grunwaldem będzie niezwykła, jest fakt, że już wywieszono banery na każdej większej trasie, setki bractw rycerskich szykują się na tę imprezę miesiącami, na rynek weszły już koszulki upamiętniające tę rocznicę. Atrakcji ma być wiele, co więcej ja spodziewam się, że będzie to najlepszy Grunwald jaki do tej pory się odbył.




Najbardziej z wszystkich "newsów" jakie do mnie dotarły jest to, że podczas finałowej bitwy ma wystąpić Pudzian. I to jako twarz Grunwaldu. Co ciekawe, pojawić ma się w roli walczącego rycerza (nie mam pojęcia której chorągwi) w pełnej zbroi płytowej. Słyszałam, że sprzęt już mu kują, bo trochę facet jest wymiarowy przecież. Z wielką radością zobaczę Pudziana w tym wdzianku, swoją drogą ciekawe, czy nie będzie wyglądał jak wielki wóz pancerny :)

poniedziałek, 24 maja 2010

areszcie w Polsce i to za darmo koncert In Extremo, wraz z Edguy'em, Sirenią i naszym kochanym Jelonkiem!

Taka okazja z pewnością się nie powtórzy! Ten zaszczyt kopnie nas podczas płockiego Cover Festival więc nadstawiajcie tyłki:)

Dla mniej zorientowanych ale otwartych na fajne klimaty powiem, że In Extremo to jedna z niewielu kapeli, którym łączenie folku, muzyki średniowiecznej i metalu idzie na tyle zgrabnie, że ściska serducho. W żaden sposób nie podobne jest to ludycznym żępołom przy akompaniamencie blackowego darcia mordy. Można powiedzieć, że panowie są uzdolnieni, mimo iż śpiewają w swoim wybitnie niemelodyjnym języku niemieckim (ach ten nacjonalizm).

Niech nikogo nie zraża ich aparycja (popatrzcie na Corvux Corax ci dopiero mogliby sobowtórować the prodigy), powiedzmy, że jak na Niemców to ten (jakby to powiedziała Chylińska) "sznyt" jest u nich normalny. A póki co posłuchajcie a znajdziecie....Nie bez powodu przecie zatrudnili ich do tworzenia muzyki do gry Gothic :)

sobota, 22 maja 2010

Historyczne mniam mniam :)


reszcie coś  gorącego, ale nie na ostro:) Podzielę się tym razem przepisami do wykorzystania na średniowieczną ucztę. A jak wiadomo, niezależnie od epoki- przez żołądek do serca:)

Co ciekawe wiele z nich zachowało się do naszych czasów w nieco zmienionej formie (jako, że dołączono do nich nowe składniki takie jak choćby przywiezione z Ameryki ziemniaki, które w średniowieczu nie miały szans wejść na pańskie stoły.), a po części została jedynie myląca nazwa.

Zacznijmy od Blancmanger'a, pok którego nazwą funkcjonuje dziś rodzaj deseru, a nie danie główne. To lekko słodkie danie z kurczaka i ryżu znajdowało się w prawie każdej książce kucharskiej z XV wieku. Serwowano go na koronacyjnych bankietach i ucztach weselnych, co każe sądzić, że miał w sobie coś z wykwintności. Dziś, choć zapomniany, nie powinien nikomu sprawić trudności w przygotowaniu:


Blancmanger (albo Blackmange)
Składniki:
1,5 szklanki ryżu
1,5 szklanki migdałów blanszowanych
1 szklanka mleka (w przepisie oryginalnie mleko migdałowe)
ugotowane i rozdrobnione mięso z kurczaka (książka podaje funta)
2 łyżeczki cukru
1/2 łyżeczki soli
1/8 łyżeczki białego pieprzu
1 masło
(płatki migdałowe do dekoracji)


Sposób przyrządzenia
Zaczynamy od ugotowania ryżu w osolonej wodzie. który trzeba potem odcedzić, zalać mlekiem i gotować z migdałami, często mieszając. Następnie dodajemy pokrojonego kurczaka, masło, cukier, pieprz i sól i dalej gotujemy (aż do chwili aż całość nabierze formę gęstej masy). Podajemy na ciepło, można potrawę ozdobić płatkami migdałów.

I jeszcze jedno, bardziej znane danie- bliny. Ta potrawa zachowała się do czasów obecnych w prawie nie zmienionej formie. Charakterystyczna jest dzisiaj dla kuchni słowiańskiej (głównie rosyjskiej). Danie to przyrządzane jest z ziemniaków, pszennej, mąki, a pierwotnie z mąki gryczanej.

Najpopularniejszymi dodatkami do blinów był kawior, śmietana, obecnie podaje się je z łososiem, a także z sosami, dipami, bądź na słodko (głównie posypane cukrem, lub polane słodką śmietaną).


Bliny (ale te zanim wyhodowano ziemniaki)

Składniki:
25 dkg mąki pszennej
20 dkg mąki gryczanej
1/2 litra mleka
3 jaja
1/2 łyżeczki soli
2 łyżeczki cukru
3 dkg drożdży (w zimie może być 4 dkg)
2 łyżki roztopionego masła 
tłuszcz do smażenia (słonina lub masło).

Sposób przyrządzenia

1) Drożdże rozczyniamy z połową ciepłego mleka i połową pszennej mąki. Wyrabiamy przez chwilę do uzyskania jednolitej konsystencji. Przykrywamy i stawiamy w zacisznym, ciepłym miejscu. Czekamy, aż rozczyn podwoi swoją objętość. W zależności od temperatury otoczenia i jakości drożdży może to trwać nawet ok 40 min.

2) Gdy rozczyn już podrósł dodajemy stopione masło, sól i cukier. Następnie utarte żółtka. Wyrabiając dodajemy mąkę (oba rodzaje) i nieco ciepłego mleka. Gdy ciasto stanie się gładkie i elastyczne rozprowadzamy je resztą mleka. Odstawiamy przykryte ciasto ponownie do wyrośnięcia. Czekamy, aż podwoi objętość. Trwa to ok. 2-3 godz.

3) Po tym czasie ubijamy białka jajek na sztywną pianę i dodajemy do wyrośniętego ciasta. Delikatnie mieszamy całość i jeszcze na chwilę pozostawiamy pod przykryciem. Ciasto nieco opadnie po tej operacji, ale za chwilę wróci do dawnego stanu.

4) Bliny można smażyć na specjalnych małych patelenkach. Równie dobre wychodzą na zwykłej patelni. Patelnię należy dobrze rozgrzać i wyprażyć na niej nieco soli. Potem smarujemy ją słoniną lub masłem - cienką warstwą. Nakładamy ciasto jak na płaski placek (ok. 5 mm) i smażymy do zrumienienia po obu stronach. Powinien leciutko podrosnąć. Po usmażeniu składamy na ogrzany talerz, owinięty lnianą serwetką.












środa, 19 maja 2010

Stary Olsa ( Стары Ольса )

o Pastorelli i innych utworów, które dziś znajdują swe odpowiedniki raczej w poezji śpiewanej, niż w muzyce rozrywkowej dosyć ciężko tańczyć. Pieśni te współcześnie rzadko budzą zainteresowanie, przez co wielu ludziom wydaje się, że przy muzyce dawnej nie da się dobrze bawić.



Białoruski zespół Stary Olsa( Стары Ольса ) przełamał ten stereotyp wykonując średniowieczne i renesansowe utwory w bardziej przystępnej aranżacji. Prawie wszystkie ich kompozycje oparte są na oryginalnych pieśniach, czy tańcach, część z nich w dużym stopniu przypomina te utwory. W większości jednak są one zagrane w tak rytmiczny sposób, że zachęcają do tańca (między innymi są wśród nich remixy w wersjach elektro).


 Zespół często występuje na turniejach, gdzie towarzyszy im zespół tańca Jawaryna (którego dziewczęta zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem), który prowadzi korowód i zachęca do tańca wszystkich uczestników. Stary Olsa organizuje też tzw. średniowieczne dyskoteki, na których można się fantastycznie wybawić jak na żadnym koncercie. Materiał z jednej z takich imprez został wydany w formie płyty Siaredniaviečnaja dyskateka (2005).





Stary Olsa wyróżnia się spośród innych zespołów folkowych przede wszystkim tym, że na swoich występach korzysta ze zrekonstruowanych instrumentów muzycznych z czasów średniowiecza, czy renesansu. Oprócz komponowania nowych aranżacji zajmują się także rekonstrukcją tych instrumentów, co przekłada się na wierność tego przekazu. Z czasem też zadbali o historyczny strój na różne imprezy historyczne.

poniedziałek, 17 maja 2010

Pastorella Marcabru



Deszczowe dni dłużą się strasznie skutecznie odbierając chęć do
robienia czegokolwiek. Dawniej w takie dni wyczekiwano wizyty wiecznie podróżujących trubadurów, którzy za zabawianie dworu otrzymywali wikt i opierunek, nie mówiąc już o wdzięczności ze strony dam. Trubadurzy często byli mistrzami ciętej riposty, lepszej niż ta dr House'a i nie raz swoimi złośliwościami narazili się niejednemu królowi, czy rycerzowi. Dziś ciężko o tak zgrabną satyrę pozbawioną wulgarności.


A oto dowód na to jak można w XII wieku pisać dosadnie, ale bez ordynarności. Przedstawiam Pastorellę znanego trubadura Marcabru, w wykonaniu niesamowitego JACKA KOWALSKIEGO (polecam oczywiście jego płytę stworzoną na wzór trubadurskiej podróży po najciekawszych pieśniach średniowiecza).

Pieśń jest o pastereczce i nie ukrywam, że cieszy się dużym powodzeniem na wszelkich turniejach rycerskich podobnych imprezach.

piątek, 14 maja 2010

Matematyka miłości





jesteś ułamkiem moich marzeń   

stożkiem wyobrażeń

nieskończonością bezsensu podniesioną do 
potęgi entej...

 

kątem oka...

a dla mnie całą kulą...ziemską

fotonem w tunelu

samą chemią?

nie,nie musisz kochać,

wystarczy że mogę liczyć...na Ciebie

nie znam wyniku

bo "liczby nie wiedzą skąd pochodzą" 

czwartek, 13 maja 2010

Opowiadanie cz. III

Czyli o tym jak w czasie, gdy Dymma zaznawała zbójeckiej gościny, a ojciec jej zabawiał się na całego w karczmie, dwóch rycerzy wyruszyło w podróż z królewskim rozkazem.

yło koszmarnie zimno i może nie dało by się tego aż tak strasznie odczuć gdyby nie siąpiący deszcz i przejmująca wilgoć utrzymująca się od kilku dni w powietrzu, wisząca ciężko nad głową zapowiadając pierwsze ciężkie krople. Płynąca zewsząd mglista szaruga rozmywała wszelką widoczność czyniąc każdego ślepym na niedogodności drogi, a zimny wiatr brutalnie przypominał o trwającej nadal zimie. W taką pogodę nawet psa nie wypędza się ponoć z domu, ale realizujący wielkie i szczytne królewskie cele, dwaj zasłużeni żołnierze spełniali swe zadanie właśnie w tak niesprzyjających warunkach. W istocie myśleć by można, że są właśnie chłopcami na posyłki. Gdzież by jednak zacny mąż Jaromir i jego równie szlachetny towarzysz Pablo pomyśleli choć przez moment, iż są pachołami od brudnej roboty. Nawet mocząc tyłek w siodle i przymierając głodem, dumnie parli na przód przekonani o powadze i słuszności zadania.


Pablo ślizgał się w kulbace przy każdym ruchu konia klnąc w duchu, iż wystroił się jak na paradę. Piękne zdobne ostrogi, które przygotował specjalnie na tę okazję, co chwilę zahaczały o niegdyś strojny, a teraz rozdarty i uwalany błotem kropierz. Gruby, bogato zdobiony materiał wspaniale chłonął wodę, a złote hafty cudnie pruły się przy każdym dźgnięciu boku konia. Wszystko inne, co ów mąż tak długo i skrzętnie polerował przed wyprawą, zszarzało, bryzgami rdzy się okryło, a całości kompozycji pięknie dopełniał błotnisty śnieg okrywający konia wraz z żołnierzem do połowy wysokości. 

Pablo wraz z upływem czasu i stopniem zawilgocenia tyłka, zdawał się już powoli łamać. Siad jego nie był już paradnym, wreszcie przestał wyglądać jakby połknął kijek, za to Jaromir od godziny kręcił się w siodle nie mogą znaleźć dogodnej pozycji.
-Zadka już nie czuję, ile jeszcze? Chromolę już te wyprawę, nie wiem już jak mam siedzieć...Czuję jakby mi jajka się do siodła przykleiły. Rozumiesz? Jakby mi przywarły choroba...

Pablo spojrzał na kompana z pobłażaniem godnym królewskiego błazna, gadanie o tym jak jest beznadziejnie w niczym nie pomaga. Co najwyżej sprawia, że to co dokucza, daje w kość jeszcze bardziej, bo zaczyna się zwracać na to uwagę. To Pablo trawił w myślach i szykował się nawet na długaśny wywód z tej okazji, ale uznał że ma to gdzieś. Mimo całej pobłażliwości z jaką traktował Jaromira, po części rozumiał go , sam czuł przejmujące zimno, ból tyłka i kiełkujące powoli w myślach upokorzenie, ale nie potrafił by tego powiedzieć na głos. A Jaromir umiał, i tego właśnie Pablo cholernie mu zazdrościł, więc walnął tylko;
-To już blisko, mam przeczucie, że zaraz znajdziemy tę wiochę i będziemy mogli zaznać trochę odpoczynku w cieple. Królestwo za gorzałkę i jakąś ciepłą strawę.
- Ja bym tam do tego dodał jakąś dziewkę, ale żeby ładna i miła była,ale nie taka od orki odciągnięta.

Jaro był marzycielem, czasem ułańska fantazja ułatwiała mu życie, a innym razem wprawiała go w nieuzasadnione poczucie nieszczęścia. Ilość wymarzonych przez niego ideałów była na tyle liczna, żeby dostarczyć mu wiele powodów do ekstatycznych uniesień, a z drugiej na tyle zmienna, żeby przysporzyć chwil rozczarowania i guzów od razów kuchennym wałkiem. Jaro kochał i wielbił szczerze, nawet za każdym razem inaczej, ale nigdy nie pokochał żywej kobiety, takiej z krwi i kości , a jedynie jej idylliczny obraz. A jak to z dziełami bywa, stwórca jest do nich mocno przywiązany i nie umie zdobyć się na krytyczną uwagę, a co już mówić o zejściu na poziom realizmu. Pablo czując więc, że w umyśle przyjaciela tworzy się kolejny sielankowy obraz, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

-We wsi kobietę nie chłopkę? To żeś powiedział. A kogo ty tam chcesz poznać, mniszkę zielarkę? To może młynarzową, ale młynarzowa to żona młynarza, też gadam...
Pablo był wyraźnie ubawiony,w specyficzny dla siebie ironiczny sposób. Upajał się jedyną wesołą tego dnia chwilą. Nabijanie się z Jara odrywało go od myśli od przejmującym chłodzie.
-Smakuj tego cieciu.

Jaromir wstrzymał konia i ruszył kilka skoków galopem. Na tyle mało żeby nie zginąć we mgle, ale wystarczająco by ochlapać błotem pozostającego w tyle kompana.

W wyglądzie Pabla niewiele to zmieniło. Od jakiegoś czasu przestał odróżniać kapiącą wodę od własnych smarków, a wycieranie jej i tak przesiąkniętym od deszczu rękawem, nie miało już żadnego celu. Teraz, po twarzy ciekły mu dla odmiany strugi błota, których wędrówka kończyła się w skołtunionej brodzie. Pablo psychicznie cierpiał. Zawsze wypomadowany, ogolony z dokładnością do milimetra stanowiący sam dla siebie ideał mężczyzny, w sytuacji w jakiej się znalazł błogosławił brak lustra. Tak zarośnięty, ubłocony, zapewne i zasyfiony, nie umiałby spojrzeć sobie w twarz. A już sama myśl, że od trzech dni nie zażył kąpieli budziła w nim nienawiść do samego siebie i winę za tak rażące zaniedbanie. Nie było chwili żeby o tym nie myślał. I nawet kiedy galopując doganiał przyjaciela, przez myśl przechodziło mu jak wygląda i co by powiedziały kobiety widząc go w tym stanie. Uśmiech rozjaśnił mu twarz dopiero wtedy, gdy Jaromir obwieścił, iż wieś jest blisko. 

Głosów jeszcze nie sposób było usłyszeć, ale w oddali majaczyło wyraźnie rozszczepione przez kropelki mgły światło. Widok ten krzepił serca obu młodzieńców i od razu zmotywował do narzucenia szybszego tempa. Po ponad trzech dniach podróży wreszcie mogli dostrzec jakiś zmaterializowany cel. Nareszcie cokolwiek więcej poza palisadą drzew i fosami błota oglądanymi przez 21 dni. Popędzili więc konie ścigając się z zachodzącym słońcem.

O tym co zagnało ich w tak dalekie strony wiedział tylko król, który w duchu szczerze liczył, że są choć połowie tak naiwni na jakich wyglądają. Tymczasem, czekał.

poniedziałek, 10 maja 2010

Aktywne leniuchowanie:)

I nici z szycia:) Kiedy do akcji wkracza moja prawie 1,5 roczna siostrzenica trudno o chwilę dla siebie. Jak na etatową ciocię przystało zapoznałam Ninkę z urokami piaskownicy. Zabawa w "Six feet under" bez trupa została pozytywnie zaopiniowana.


Ofiar w ludziach nie było. Za to ile radości:) Może następnym razem pobawimy się Alicję w Krainie czarów, bo z Ninki prawdziwy Szalony Kapelusznik.



piątek, 7 maja 2010

Randka z Medieval Tailor Assistant

Ręczne szycie skraca życie :) Ale ile daje radochy:)




ak zawsze kiedy mam najwięcej rzeczy do roboty to zachciewa mi się szyć. Tym razem jednak jest to całkiem nieźle umotywowane. Do Grunwaldu pozostało niewiele czasu, a mam nieśmiały plan stworzyć do tego czasu dwie kiecki wierzchnie i jedną spodnią, nogawice pozostaną chyba tylko w sferze dalekich marzeń.



A oto wykrój,(a raczej jego marna część) który przez najbliższe parę dni spędzi mi sen z powiek. Szycie to nie taka tragedia (nawet ręczne), gorzej z wykrojem, a raczej z jego dopasowaniem do indywidualnych wymiarów. Akurat XV ciuchy muszą być dopasowane, dlatego powinny być uszyte tak jakby były drugą skórą.

Tak więc ołówek w dłoń, papier milimetrowy i przystępujemy do wykonania prototypu:)

środa, 5 maja 2010

Ech, powrót do rzeczywistości niezmiernie boli. Dwa dni, w które przeniosłam się w czasy średniowiecza bezpowrotnie minęły. Pozostaje jedynie odliczać kolejne dni pozostające do następnej imprezy, czyli hmm...Grunwaldu.

urniej w Czersku  był moją pierwszą imprezą od czasu 2letniej przerwy w rekonstrukcji. Dawno uszyte ciuchy i długo zbierana biżuteria domagały się uwolnienia z pudeł i ponownego wyjścia na świat. Możecie powiedzieć, że mam nierówno pod sufitem, żeby na czas weekendu odstawić wszelkie zdobycze cywilizacji i żyć jak człowiek z XIII wieku paradując w strojach, których nie uświadczy się nawet w dobrym muzeum. Pewnie i niejeden skrzywi się na widok spania na sienniku w lnianym namiocie, jedzenia z drewnianej michy, czy mycia w zimnej wodzie, ale to nic za cenę klimatu jaki czuje się na takich imprezach.

I tym razem turniej po stokroć zaliczam do udanych, choćby ze względu, że z nieznanych sobie przyczyn zostałam księżniczką Agafią i przyszło mi odgrywać własny ślub:) Dopisało doborowe towarzystwo, wiele atrakcji, w tym pokazy konnych łuczników, oraz długo wyczekiwany przez wszystkich film "Dawno temu w Iłży", który po wielkich trudach wreszcie trafił na duży ekran. Długo by się rozpisywać i zatapiać we wspomnieniach, powiem (napiszę) więc tylko, że naprawdę warto wpaść kiedyś na taki turniej, nawet jako turysta, bo jest co potem wspominać na całe życie.

A wszystkim tym, których zainteresowała ta impreza, ale z różnych przyczyn nie dotarli zamieszczam, krótką relację z lokalnego portalu:) I oczywiście jak na księżniczkę przystało, nie mogli mnie w niej ominąć :)

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .