Między punktem A i B nie koniecznie wyznaczających prostą

Między wierszami

Między Bogiem a Prawdą których nigdy nie poznamy

Między Słowem a Czynem...


Nic z tego co tu padnie nie jest literacką perłą, to kilka błądzących myśli domagających się zapisania. Parę słów w świecie fantazji, do którego czasem miło wrócić. Miłej lektury, obyś i Ty drogi czytelniku odważył się zagubić...






piątek, 30 kwietnia 2010

Turniej na zamku w Czersku

szystkich, którzy nie mają pomysłu co ze sobą zrobić w (prawie)długi majowy weekend, serdecznie zapraszam na turniej na Zamku w Czersku, niedaleko Warszawy, tuż przy Górze Kalwarii. Na dwa dni turnieju organizatorzy przewidzieli wiele atrakcji, w tym także premierę pierwszego offowego filmu stworzonego przez grupy rekonstrukcyjne.

Więcej informacji o turnieju na oficjalnej stronie zamku w Czersku:








A tu dla zainteresowanych filmem:



Zapraszam z całego serducha, ja także planuję się zjawić, tyle, że w charakterze uczestnika. W planie organizatorzy uwzględnili ceremonię zaślubin księżniczki Agafii Rurykowicz z księciem Konradem Mazowieckim, oraz walki lekko i ciężkozbrojnych, pokazy łucznictwa i walk konnych, zabawy plebejskie.

Nie zabraknie stoisk rzemieślników, oraz cateringów. Dla dzieci przewidziano szkołę giermków, a dorośli w tym czasie mogą potrenować strzelanie z łuku. Dodatkowo można zwiedzać obie baszty zamku w Czersku.

środa, 28 kwietnia 2010

Opowiadania cz. II

Stary Skryba wygrzewał tyłkiem dubeltowe ławy patrząc tępo w napój, który z zasady powinien być klarowny. Karczmarz swojakom lał najgorsze piwo, wiedząc, że przychodzą tu głównie po to by posiedzieć i jest im absolutnie wszystko jedno co im poda. Im bardziej pijani, tym gorsze świństwa byli gotowi wlać w te swoje obmierzłe gardła. Dla takich prosiaków szkoda było lepszych win, toteż i te gorsze rozrabiał z octem kiedy zaczynało się masowe stawianie kolejek. Tym razem jednak noc wydawała się podejrzanie spokojna. Karczmarz spojrzał z pod ukosa na skrybę. Ten męczył ledwo pierwszy kufel i zdawał się być nie w humorze do większej libacji. A szkoda, z niego największy był urobek. Zaniepokojony szepnął słowo do siedzącego przy szynkwasie chłopa, co by podpytał co tak trapi stałego bywalca. Zachęcony darmowym kuflem piwa chłopek, dosiadł się do skryby i zagaił rozmowę. Karczmarz wytężył słuch, ale nic nie posłyszał. Huknął na kuchennego, który zbił jakąś butelczynę na zapleczu. Skaranie boskie, nic nie słychać. I na złość posypały się zamówienia. Latał jak oszalały od beczek do szynkwasu co chwilę zerkając do stołów w kącie. O czym oni tak rozprawiają? Z zamyślenia wyrwał go stary wyga, emerytowany pułkownik. Może i był stary, nie znał się na robocie w polu, ale opowiadał ciekawe historie o zagranicznych krainach.
- Anoż widzę, że Ci służba urobek rujnuje- stęknął opierając się o czysty kawałek lady. Karczmarz może by przymknął oko na potknięcia chłopaka, ale jeśli widzi to klientela to nie idzie podarować. Wzrok jego powędrował do kuchni, gdzie kuchenny jakąś dziwną rurką podpijał dobre wino. „A to szelma” zaklął w duchu i chwycił za rózgę. Pułkownik perorował dalej nie zbaczając na zamieszanie:
- Bywając w krajach Aruanu nawiedziłem kilka zacnych przybytków. Arendarz polewał nam gorzałkę zaprawianą miodem i miody tak złote, że myślałem że rudę zaklął w szkle. Ale napitek ustępował zacności panien co go podawały. Gibkie były i gładkie, a tak sprawne, że we cztery potrafiły podać trunki całemu oddziałowi na raz. Nie uroniły ani kropli. Wiesz przecie przyjacielu, że kobieta to chytre stworzenie, i nic się u niej nie zmarnuje.- i tu zatopił siwiejący wąsy w nazbyt gęstej pianie
Karczmarz myślał. Może i głupi ten pułkownik, ale coś tam racji mieć powinien. Kiedy żyła jeszcze nieboszczka karczmarzowa, wszystko było na swoim miejscu. A teraz rujnacja i idzie żyły pruć. I choć nie zamierzał udoskonalać trunków i sprowadzać miodów, to patrząc na niedorajdę kuchennego gotów był panny do szynkwasu dopuścić.
Pułkownik zdawał się czytać w myślach arendarza, bo podjął myśl z jeszcze większym staraniem:
- Moda na kobiece służki za granicą jest rozpowszechniona. Dobre to bo i popatrzeć jest na co i dotknąć czasem można. A i urobek większy bo za obsługę nieco czasem rzucą. Ano i obrotne to więcej obsłużą, urokiem namówią na kolejkę.
Karczmarz popatrzył po stołach. Spokój i stagnacja. A teraz kiedy i stary opój skryba nic nie rusza, rujnacja jest pewna. A mówi się przecie, że mieć karczmarza w rodzinie to bieda ominie. Przyjdzie na starość o kiju po proszonym chodzić. Zasępił się karczmarz głęboko. Jeśli pułkownik ma rację, to czas na zmiany, a on tak nie lubił wszelkich modyfikacji.
Pułkownik też roztoczył wzrok po ławach. Sami kmiecie i stajenni. A gdzież te czasy, gdy w karczmach siadali najemnicy i godzinami rozpowiadali o niezliczonych bojach. Ach..westchnął w duchu. Minęły bezpowrotnie chwile gdy opowieściami i kielichem gorzałki rozgrzewali się przed wymarszem. I jak smakowały te miody z rąk uśmiechniętej dziewczyny. Ech, starość. Tu życie na wsi z daleka od głównych traktów. Kiedyś był tu przemarsz wojsk to i wieś się bogaciła. Sam płacił złotem za popasanie czy misę strawy. Stacjonując tu z oddziałem pokochał tę krainę i na starość zapragnął w niej zamieszkać. Teraz tkwiąc w wiejskiej biedzie po uszy, zupełnie innymi uczuciami ją obdarzał.
- A myślita panie, że kobity u szynkwasu interes ruszą?- upewnił się karczmarz bo nie bardzo znał się na sprawach handlu.
- Nie martwcie się gospodarzu. Mnie się widzi, że w jedynej karczmie w okolicy, gdzie krase dziewki będą służyć, klientela dopisze taka, że będziesz musiał zabijać okiennice, bo będą walić choćby i oknami jak się w drzwiach nie pomieszczą- i tu sam pułkownik się rozmarzył. Oczami wyobraźni widział wojaków, co zwabieni urokami dziewek będą opowiadać wieści z frontów. Ach i tańce przy i na stołach, śmiechy, gwar i radość…
Gospodarz jednak do idealistów nie należał. To co widział, to złote w skrzyni i ilość zamówień. Więcej rzeczy liczyć w życiu się nie uczył. Toteż podchodził do wszelkich pomysłów z dużą dozą ostrożności. Lubił mieć fakty czarno na białym. Stąd też mało w jego życiu było wyżyn entuzjazmu, jako że najlepsze rzeczy zdobywa się największym ryzykiem.
- A skądże te dziewki brać? – no tak, przecie żadna szanowana chłopka za szynkwasem nie postanie. Roboty to one miały i zbyt wiele na swoim gospodarstwie. Muszą to być jeno panny, mężatych nikt nie puści. To nie miasto, tu się dziewki nie marnują po ulicach. Te co ładniejsze zniszczyła praca. Gdzież szukać tych świeżych? Ba, z czego im zapłacić?
Karczmarz gotów był zakopać pomysł pomiędzy myślami do których się wraca tylko w stanie głębokiej nietrzeźwości, ale pułkownik nie odpuścił.
- Stary skryba ma dwie córki przecie. Ładne, robotne i na początek wystarczą. A staremu postawisz i na pewno się zgodzi- szepnął dumny z siebie
-Nie widzi mi się. Skryba już nie łacny ani na piwo, ani oddawanie córek. Głupi nie jest. Kto mu gospodarkę oporządzi? Jego stara już dawno w mogile. A sam ma dwie lewe ręce i próżniak straszny. – arendarz skrzywił się patrząc, czy przypadkiem rzeczony skryba nie posłyszał nieco. Ale uspokoił się zaraz, bo tamten pochylony nad tym samym kuflem mruczał niewyraźne z tym samym chłopem.
-Nie ma syna. Żadna z córek nie może po nim dziedziczyć. Musi je więc wydać. Majątek mu się kurczy w rękach. Rosną mu długi, u Ciebie ich będzie miał najwięcej. Zamiast spłaty żądaj żeby córka u ciebie odpracować miała należne. A drugą niech wyda za twojego syna, przecież obiecana jemu- o tak, to mu się udało. Nareszcie coś w tym starczym marazmie mu się udało. Może nawet za tak wspaniałe pomysły karczmarz uczyniłby go wspólnikiem w interesach. Teraz w biedzie byłby bardziej skłonny. Jak z czasem interes zacznie sam na siebie zarabiać, to nie będzie miał wyjścia, będzie musiał się z nim podzielić zyskami.
Karczmarz podrapał się w głowę. Fakt, dziewczyna obiecana, ale co z tego jeśli syn przepadł wiele lat temu. Uciekł szczeniak szukać przygód. Miasto chciał zobaczyć, fechtunku posmakować. A tera pewnie tuła się po gościńcach, albo mu jakaś państewkowa armia grzbiet przetrzepała. Tu miałby wikt, dach nad łbem i karczmę.
-nie mam już syna. Przepadł i próżno szukać tego gałgana. Jeśli żyw to wstyd i ojcowski kij go bronią od powrotu.-żachnął się arendarz tak pompatycznie jak to robią wielcy ojcowie w wielkich sagach.
-a kto powiedział, że to musi być Twój syn przyjacielu- pułkownik uśmiechnął się porozumiewawczo. Kto by się spodziewał po nim takiego intryganta.
Fakt, kolejne ręce do roboty by się przydały. Ale żeby od razu usynowić jakiegoś pachoła? Chociaż…Przecie ludzie i tak nie poznają, rodzony uciekł przed wieloma laty. Musiał się zmienić, zmężnieć. Miałby tedy ze dwadzieścia wiosen. Albo ze dwie więcej. Nawet te jego jasne włosy co po nieboszczce odziedziczył, mogły i z pięć razy spłowieć. Ale gdyby znalazł podobnego…Noo, mógłby zapobiec zbliżającym się kłopotom finansowym. Jeśli zimą interes podupada, to na wiosnę tylko czekać rujnacji. Tylko wtedy…musiałby spółkować z pułkownikiem. Czemu sam nie wpadł na to wcześniej, to by się nie musiał dzielić.
Ech, westchnął ciężko i polał sobie gorzałki.
- Na frasunki najlepsze są trunki- podjął pułkownik i zbliżył kufel do ust
- A jakże!- Odchrząknął karczmarz i napotykając wzrok chłopa co go wysłał do skryby, machnął ścierą żeby tamten przyszedł.
Chłop oparł się o ladę i milczał w oczekiwaniu. „a to ścierwo” żachnął się w myśli arendarz- „bez popitki ryja nie otworzy”. Toteż polał mu okowity z pod stołu i zagaił rozmowę. W miarę jak chłop wyrzucał z siebie słowa karczmarz rozwierał szeroko oczy i z trudem skrywał uśmiech. „Patrzcie, co za szczęście. Skryba się martwi brakiem dziedzica” przeszło mu przez myśl. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Przerwał szybko chłopu, postawił przed nim nowy kufel i kazał czekać. Sam mimo tuszy popędził co żywo do swojej piwniczki. Rzadko ją naruszał, bo składował tu trunki zacniejsze, bynajmniej nie na handel przeznaczone. Złapał pierwszą z brzegu butelczynę i pognał z powrotem. Bywalcy popatrzyli na niego ze zdziwieniem. Gnającego szynkarza nikt tu dotąd nie uważał. Ten jednak nie baczył na nikogo, tylko wcisnął chłopu butelczynę i kazał w te pędy dać skrybie mówiąc, że syn się znalazł i wesele będzie. Chłop zdziwiony, ale piwo dostał więc o nic nie pytał, a czuł się lepiej przed bogiem jak nic nie wiedział, to też przekazał co miał i spoczął na ławie. Ale jego zaskoczenie niczym było przy tym, które ogarnęło skrybę. Dotąd zgarbiony i małomówny, poderwał się, podniósł wzrok na karczmarza. A gdy zobaczył w nim potwierdzenie zasłyszanych słów zakrzyknął kolejkę dla wszystkich.
Karczma wracała do życia. I znów zagrały głosy i stukot tłuczonego szkła. Chłopi dyskutowali o zasiewach, a kilku bardziej obytych toczyło dysputy o polityce i innych ważnych interesach o których nie mieli pojęcia. Skryba w pijackim tańcu obcałowywał towarzyszy i kładł kolejkę za kolejką. W żyłach prócz gorzałki płynęła mu radość. Niech tylko Dymma przyjdzie, on jej wszystko powie. Będzie miała córcia męża. O tak, rozczulił się. Padł w końcu przygnieciony własnym szczęściem oparty o ławę. Karczmarz policzył zyski z wieczoru. Już wiedział, że nie będzie stratny, ani złotego.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Opowiadanie cz. I

Podsyłam jedno z moich opowiadań, które piszę zresztą na bieżąco. Biorąc pod uwagę ilość pomysłów może wyjdzie z tego powieść... Postaram się sukcesywnie zamieszczać kolejne kawałki. 


ień księżyca topniał w śnieżnej poświacie i gwiazdy zdawały się spadać od lodowatego wiatru, kiedy Dymma pokracznie przeskakiwała przez zaspy ścigając się z własnym oddechem. Pora była skrajnie nieodpowiednią na takie wypady, ale dziewczyna przyzwyczaiła się do alarmów o tak później godzinie. Nawet nie czuła zimna, podczas gdy śnieg wpadał jej pod krótką zakasaną koszulinę i rozpięty kożuszek. 

Palił ją wstyd. Ojciec znów zabawił dłużej w karczmie. Może i z dziewkami. Stary skryba lubił chełpić się wokół zaskarbionym majątkiem i słynął we wsi z lekkiej ręki w stawianiu kolejek. Czasowo, wraz ze wzrostem gotówki, rosła liczebność jego „przyjaciół na całe życie”, jednak dziwnym trafem pod koniec biesiadowania znajdował się leżąc samotnie z twarzą w klepisku. Zawsze bez grosza przy duszy. Jego wielki honor jednak nigdy na tym nie ucierpiał, bo odstawiony bezpiecznie do domu przez najstarszą córkę, rankiem nie pamiętał ani chwili z zakrapianego wieczoru. Stąd, nie ucząc się niczego, trwonił wesoło swój majątek zapewniony o niezliczonej liczbie oddanych przyjaciół. Dymma wiele razy miała ochotę nie podnosić  go z tej kupy gnoju, w jakiej zwykle go zastawała, ale wstyd był silniejszy. Nie mogłaby znieść widoku ojca kołatającego od chałupy do chałupy w poszukiwaniu domu. 

Tego dnia, a raczej obudzona w środku nocy nie miała wyboru. Gdyby przyszła godzinę za późno, ojciec zapewne zamarzłby na śmierć. I choć marne było jego życie, nagła śmierć ojczulka przysporzyła by Dymmie powodów do zmartwienia. Nie to żeby czuła się do niego przywiązana. Cały szkopuł w tym, że jako niezamężna niewiasta nie mogłaby przejąć po nim majątku. Oczami wyobraźni już widziała te kolejki idiotów starających się o jej rękę, błąd, raczej o kilka pól, matecznik, stajnie, trzodę świń, posiadłość z ogrodem i wszystko inne co jeszcze dałoby się dopisać do skromnego posagu. Aż poczerwieniała z wściekłości myśląc, że jakiś wiejski głupek tak po prostu odziedziczy coś, co ona wypracowała wypruwając sobie żyły. Taaaak, ojciec wydałby by ją za butelczynę wódki. Nie wiedziała co gorsze.

Po drodze zastanawiała się tylko jak doprowadzi kochanego ojczulka z powrotem. Przecież sama z trudem tonęła w tunelach zasp, a co dopiero ciągnąć za sobą bezwładne ciało. „A może wyjść za jakiegoś idiotę, którym będzie się dało tak pokierować, żeby robił to co ja chcę?” rozważała sama nie wiedząc czy nie bredzi na głos. Myśl wydawała dobra. Choć niestety domeną idiotów jest fakt, że dają się kierować wszystkim, a nie tylko swoim żonom. Ryzyko, że jej życiem będzie manipulował jakiś kmiot ze starszyzny, podczas gdy ona jako żona nie będzie miała nic do gadania, nijak się jej nie uśmiechało. Smutne,iż była jak dziecko. Musiała milcząc znosić cięgi i całować rękę, która je wymierza.

Dymma miała w zwyczaju myśleć za dużo i za często, co pochłaniało ją tak bardzo, że niekiedy traciła kontakt z rzeczywistością. To był kolejny błąd, jeden z takich nieznośnych nawyków niezdolnych do wyplenienia nawet najsurowszą dydaktyką. Zorientowała się o chwilę za późno. Powróciła do pełnej świadomości dokładnie w momencie, kiedy stojąc samotnie na gościńcu, znalazła się o kilkanaście metrów od galopującej w jej kierunku bandy.

Ciemność wszystkich czyni straszliwymi, ale owi jeźdźcy nawet w blasku śniegu i nagich mieczy wyglądali prawdziwie przerażająco. Dymma postąpiła jak rasowa idiotka. Nie dość, że zabawiła za długo zastanawiając się co właściwie w tej sytuacji robić, to jeszcze w spóźnionej ucieczce skierowała się ku szczeremu polu. Co prawda bliżej domostw, ale ciemną nocą własnej matce się nie spieszy na ratunek, a co dopiero panience szukającej nocą przygód. Jeźdźcy potraktowali jej bieg jako lubą zachętę, i pospieszyli w tej płochej rozrywce zapewne ustalając w tej chwili kolejkę. 

Zanim Dymma zdążyła odwrócić głowę, koński oddech na plecach przerodził się silne męskie łapska, które ścisnęły ją w talii i zarzuciły przez łęk. Jakkolwiek lubiła jeździć konno, to w tej chwili zdążyła znienawidzić niedogodności wojskowej kulbaki. Teraz po stokroć modliła się żeby dano jej spokój. Targały nią wnętrzności, źle znosiła galop z żołądkiem ściśniętym siodłem i ręką. Nie potrafiła myśleć logicznie. Całą uwagę skupiła na tym żeby nie zwymiotować. Świat wirował zataczając koła między kopytami konia. Słyszała tylko pijackie śmiechy i ciężki oddech mężczyzny przyciskającego ją coraz mocniej z każdym skokiem. Walił gorzałą i zdawał się jej podobnym w aromacie do wieprza. Boże, żeby tylko się zatrzymali…

Nie musiała długo czekać. Wkrótce niczym na komendę wszyscy ściągnęli wodze i odchylili się w siodle. Wjeżdżali tedy stępem w ścianę lasu. Dymma miała chwilę by niejako zorientować się w sytuacji. Treść żołądka na moment przestała jej podchodzić do gardła, i była w stanie podnieść głowę tak, żeby nią nie walnąć o strzemiona. Chyba znała ten las, musiała być gdzieś blisko swego sioła. Uniosła twarz wyżej, o tyle o ile nie obić jej o sękate gałęzie. Marny widok, jeno bok konia i kilka zasp. Zwierzę ciężko było nazwać rumakiem, nosił ślady wielomiesięcznej eksploatacji. Nawet po tym krótkim biegu znacznie się zmęczył biedaczek, spieniony był aż po boki, charczał głośno wydmuchując z chrap kłęby pary. Pewnie dawno nie popasał. Jakże inny był od szkap jakie ojciec trzymał do pracy w polu. Ten zdawał się odpoczywać prąc do przodu w równym tempie. Stop. Poczuła gwałtowne szarpnięcie. 

Kawaler zrzucił ją na ziemię z delikatnością godną rozładunku kamieni. Całym ciałem zatonęła w lodowatej zaspie. Rozległ się szyderczy chichot. Panowie bawili się w najlepsze. Usłyszała też piski podekscytowanych kobiet, ale podnosząc głowę dostrzegła tylko sztyblety. Zanim zdołała się podnieść, doszło wokół paru członków bandy. Spodziewała się zapitych ryjów i obdartych ciuchów. Jakże szarpnął jej biednym wiejskim sercem widok takich panów. 

Mężczyźni byli w większości młodzi, na widok kilku z nich pannom z dworu ustały by wszelkie migreny. A jakież mieli stroje, każdy z nich nosił się bogato, bardzo kolorowo, ale inaczej od pozostałych. Nie byli jednak podobni do magnatów kiszących się po zamkach. Twarze ich i ubiór nosiły ślady walki, nie pomady. Od ilości kolorów i wrażeń zakręciło jej się w głowie. 

Ooo, zapomniane mdłości wróciły z niespodziewaną mocą…Zwymiotowała brudząc jednemu kosztowne obuwie. „Niech Cię szlag wiejska dziwko” zamachnął się żeby ją kopnąć, ale drugi wstrzymał go stanowczo dłonią „Przecież nie musisz jej całować” rzekł wyszczerzając się w ironicznym uśmiechu, a reszta bandy zawtórowała mu rechotem. Dymma płonąc ze wstydu wytarła śniegiem usta i niezdarnie podniosła się na nogi patrząc z nienawiścią w oczy pechowemu właścicielowi obrzyganych sztybletów. Posłał jej całusa oberwaniec jeden. Poczuła na pośladkach obce ręce. Odwróciła się gwałtownie próbując się zamachnąć, ale tamten zdążył już wstąpić w szereg pozostałych. Rechotali w najlepsze pokazując, że dłonie mają przy sobie.

I to był ten moment w którym zrodziła się w Dymmie myśl, a w zasadzie jej strzęp. Widząc, że rozluźnił się krąg rzuciła się do ucieczki. Pechowo nie w te stronę, którą trzeba. Biegła co sił w nogach plątając się w koszulinie. Wydawało jej się, że powoli gubi pogoń. Nie wiedziała tylko, że gonią ją dla sportu. Gdyby tylko chcieli, schwytali by ją na pierwszych kilku metrach. 

Las zdawał się pogłębiać i zagęszczać. Każde drzewo zdawało się ją przybliżać do upragnionej wolności. Kiedy to już przekonana o własnym oswobodzeniu po raz ostatni się obejrzała, nagle, wpadła na ludzką postać. „Wybawiciel i obrońca” przemknęło jej przez myśl. Takie romantyczne historie o wspaniałych bohaterach, czytała niegdyś w zimne zimowe wieczory. Przerażona przylgnęła do obcego. Otuliły ją męskie ciepłe ramiona. Podniosła wzrok, piękna jasna, blada wręcz od twarz, gładkie rysy, lekko wystające kości policzkowe, wydęte usta i te oczy…tak głębokie, że myślała że widzi w nich odbicia gwiazd. Jej oczy rozbiegane i wytrzeszczone ze strachu krzyczały „Ratuj!”. Mrugnął powoli oczami. Słowa mogą mówić wszystko i udawać jeszcze więcej, ale oczy, dotyk, nie kłamią…nie umiałyby…

A jednak...
Zanim się spostrzegła te objęcia stały się dla niej ciasne niczym kajdany. Usłyszała szelest kroków za plecami. Poderwała się jak oparzona, ale cudny wybawca nie rozluźnił uścisku ani o milimetr. Spojrzała mu w oczy, a one były już puste, jakby uśmiechały się i były smutne zarazem. Chciałaby powiedzieć, że ukazywały jakieś uczucia, ale to było nic, pustka, ciemnia, nawet nie szyderstwo. Próbowała się wyrwać, ale on był znacznie silniejszy. Zachowywał stoicki spokój, podczas gdy w niej wszystko wrzało. Każdy mięsień napięła do progu wytrzymałości. Ręce drżały jej z wściekłości, a w umyśle przemknęło tysiące nieposkładanych myśli zanim usłyszała jego głos.

„Chyba coś zgubiliście” odrzekł nieznajomy do zbliżających się. 
-Wybacz Sirionie, ale w dzisiejszych czasach panny gonią za modą- odchrząknął właściciel sztybletów biorąc się pod boki. Humor mu dopisywał, a rzygi z butów zostawił widać w którejś z zasp
- Nie przeczę, ale ta( tu wskazał na wyrywającą się Dymmę) chyba uciekła powalona Twoim urokiem osobistym, bo po spodniach widzę, że nie pokazałeś jej niczego więcej- przyglądająca się wszystkiemu reszta nie szczędziła goniącemu kuksańców i szturchnięć. Nikt nie zbaczał na umierającą ze strachu Dymmę, która przygotowana na wszystko czekała na dalszy rozwój wydarzeń. 

Nie musiała jednak długo tkwić w bezczynności, bo z ramion została szybko wypchnięta w kolejne. „Bierzcie te dziewkę. Nawet się w spokoju odlać nie mogę”- odrzekł przekazując dziewczynę cudny bohater, by zaraz potem odwrócić się tyłem i ulżyć sobie. Wysiłki biegnącego zostały nagrodzone. Nie patrząc na nieudolne próby wyszarpania się i krzyki Dymmy, sprawnie przerzucił ją przez ramię i raźnie pognał z powrotem ścigając się z innymi.

Kiedy docierali do prowizorycznego obozu, słychać było odgłosy nocnej zabawy. Podniesione głosy, śmiech, gwar, szczęk tłuczonych naczyń i polewanego trunku, krzyki i jęki kobiet, a oprócz tego bicie jej własnego serca. Dymma nie była głupia. Wiedziała, że nawet jeśli okoliczni chłopi usłyszeli niesione echem lasu krzyki, to nie przybędą jej na ratunek. Sama kiedyś zatrzaskiwała okiennice słysząc wołania pomocy. Noc to dla porządnych ludzi śmierć, zasypiają zamykając oczy przed widokiem tego czego się boją. A dla tych tutaj, noc to chwila szczęścia i zabawy, ostatnia ostoja wolności od wiecznie patrzących oczu społeczeństwa. 

Dymma już knuła plan fantastycznej ucieczki jak tylko postawią ją na ziemi. Nim jednak zdołała się zaprzeć, mężczyzna zrzucił ją z ramion na stertę skór przy ognisku. Siedzący wokół przyjrzeli się jej twarzy z  zaciekawieniem, kilku mlasnęło z ukontentowania. „Ładna” wymsknęło się z mordy któremuś. Jeden miał odwagę dosiąść się bliżej i dotknąć dziewczyny. Dymma sparaliżowana ze strachu leżała skulona. „Łapy precz, bo zabiję. Ona jest moja” warknął ten, co ją tam pozostawił i zanim przylgnął do niej swoim ciałem Dymma zorientowała się co się święci. Wyrywała się i krzyczała kiedy zrywał z niej koszulę, ale na nic była jej obrona. Nigdy dotąd nie była z mężczyzną. Wierzgała i kopała tak mocno jak tylko mogła. Zwałcił ją, a reszta watahy wokół jak gdyby nigdy nic, stawiała namioty, piła, część patrzyła z uciechą komentując. A Dymma krzyczała i krzyczała, a z czasem i krzyk przerodził się w spazm płaczu, coraz cichszy i cichszy. Było jej już wszystko jedno, kiedy szlochającą zaniósł do właśnie postawionego namiotu. I tam nagą i brudną głaskał i pieścił kiedy ona nieprzerwanie płakała. „Jesteś piękna” mówił nie mogąc oderwać wzroku od jej ciała.

I kiedy nie miała już siły na płacz i odebrała jego delikatny dotyk na sobie, poczuła…przyjemność. Zwykłą brudną, instynktowną przyjemność. Ale zaraz potem, po kilku cichych westchnieniach przyszedł wstyd. Jeszcze gorszy od tego, który przyszedł gdy siłą odebrał jej godność na oczach kompanów. Teraz ona zgwałciła siebie. Gdy wziął ją siłą, dostał tylko ciało, i to zamknięte, lodowate, drżące ze strachu i zimna. A teraz dostał kawałek niej. Sama mu go dała. „Boże, to moja wina” pomyślała. A wraz z sumieniem i poczuciem winy wślizgnęły się do jej umysłu najgorsze smutki i wspomnienia. Wtedy przyszły też myśli o ojcu. Przypełzło wszystko to, co kazało jej myśleć o sobie jak najgorzej. 

Co by powiedział ojciec? Co pomyślą ludzie, gdy rano nie zastaną jej w gospodarstwie? „Puściła się z tałatajstwem”- wszędzie szeptały kąśliwe głosy. Dowiedzą się sąsiedzi, rodzina, kapłan, będą rozprawiać o tym w karczmie, na ambonie, przy zasiewach i na weselu. To bolało, piekło niczym wypalone znamię. Załkała całą sobą, drżała od stóp do głowy, jeśli myśli jej mogły łkać, to z pewnością by płakały. Chciała umrzeć z żalu, wstydu, bólu. Gdyby tak mogła nie dożyć poranka… Szeptała życzenie, kiedy gasła na niebie gwiazda…

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .