Między punktem A i B nie koniecznie wyznaczających prostą

Między wierszami

Między Bogiem a Prawdą których nigdy nie poznamy

Między Słowem a Czynem...


Nic z tego co tu padnie nie jest literacką perłą, to kilka błądzących myśli domagających się zapisania. Parę słów w świecie fantazji, do którego czasem miło wrócić. Miłej lektury, obyś i Ty drogi czytelniku odważył się zagubić...






czwartek, 8 kwietnia 2010

Opowiadanie cz. I

Podsyłam jedno z moich opowiadań, które piszę zresztą na bieżąco. Biorąc pod uwagę ilość pomysłów może wyjdzie z tego powieść... Postaram się sukcesywnie zamieszczać kolejne kawałki. 


ień księżyca topniał w śnieżnej poświacie i gwiazdy zdawały się spadać od lodowatego wiatru, kiedy Dymma pokracznie przeskakiwała przez zaspy ścigając się z własnym oddechem. Pora była skrajnie nieodpowiednią na takie wypady, ale dziewczyna przyzwyczaiła się do alarmów o tak później godzinie. Nawet nie czuła zimna, podczas gdy śnieg wpadał jej pod krótką zakasaną koszulinę i rozpięty kożuszek. 

Palił ją wstyd. Ojciec znów zabawił dłużej w karczmie. Może i z dziewkami. Stary skryba lubił chełpić się wokół zaskarbionym majątkiem i słynął we wsi z lekkiej ręki w stawianiu kolejek. Czasowo, wraz ze wzrostem gotówki, rosła liczebność jego „przyjaciół na całe życie”, jednak dziwnym trafem pod koniec biesiadowania znajdował się leżąc samotnie z twarzą w klepisku. Zawsze bez grosza przy duszy. Jego wielki honor jednak nigdy na tym nie ucierpiał, bo odstawiony bezpiecznie do domu przez najstarszą córkę, rankiem nie pamiętał ani chwili z zakrapianego wieczoru. Stąd, nie ucząc się niczego, trwonił wesoło swój majątek zapewniony o niezliczonej liczbie oddanych przyjaciół. Dymma wiele razy miała ochotę nie podnosić  go z tej kupy gnoju, w jakiej zwykle go zastawała, ale wstyd był silniejszy. Nie mogłaby znieść widoku ojca kołatającego od chałupy do chałupy w poszukiwaniu domu. 

Tego dnia, a raczej obudzona w środku nocy nie miała wyboru. Gdyby przyszła godzinę za późno, ojciec zapewne zamarzłby na śmierć. I choć marne było jego życie, nagła śmierć ojczulka przysporzyła by Dymmie powodów do zmartwienia. Nie to żeby czuła się do niego przywiązana. Cały szkopuł w tym, że jako niezamężna niewiasta nie mogłaby przejąć po nim majątku. Oczami wyobraźni już widziała te kolejki idiotów starających się o jej rękę, błąd, raczej o kilka pól, matecznik, stajnie, trzodę świń, posiadłość z ogrodem i wszystko inne co jeszcze dałoby się dopisać do skromnego posagu. Aż poczerwieniała z wściekłości myśląc, że jakiś wiejski głupek tak po prostu odziedziczy coś, co ona wypracowała wypruwając sobie żyły. Taaaak, ojciec wydałby by ją za butelczynę wódki. Nie wiedziała co gorsze.

Po drodze zastanawiała się tylko jak doprowadzi kochanego ojczulka z powrotem. Przecież sama z trudem tonęła w tunelach zasp, a co dopiero ciągnąć za sobą bezwładne ciało. „A może wyjść za jakiegoś idiotę, którym będzie się dało tak pokierować, żeby robił to co ja chcę?” rozważała sama nie wiedząc czy nie bredzi na głos. Myśl wydawała dobra. Choć niestety domeną idiotów jest fakt, że dają się kierować wszystkim, a nie tylko swoim żonom. Ryzyko, że jej życiem będzie manipulował jakiś kmiot ze starszyzny, podczas gdy ona jako żona nie będzie miała nic do gadania, nijak się jej nie uśmiechało. Smutne,iż była jak dziecko. Musiała milcząc znosić cięgi i całować rękę, która je wymierza.

Dymma miała w zwyczaju myśleć za dużo i za często, co pochłaniało ją tak bardzo, że niekiedy traciła kontakt z rzeczywistością. To był kolejny błąd, jeden z takich nieznośnych nawyków niezdolnych do wyplenienia nawet najsurowszą dydaktyką. Zorientowała się o chwilę za późno. Powróciła do pełnej świadomości dokładnie w momencie, kiedy stojąc samotnie na gościńcu, znalazła się o kilkanaście metrów od galopującej w jej kierunku bandy.

Ciemność wszystkich czyni straszliwymi, ale owi jeźdźcy nawet w blasku śniegu i nagich mieczy wyglądali prawdziwie przerażająco. Dymma postąpiła jak rasowa idiotka. Nie dość, że zabawiła za długo zastanawiając się co właściwie w tej sytuacji robić, to jeszcze w spóźnionej ucieczce skierowała się ku szczeremu polu. Co prawda bliżej domostw, ale ciemną nocą własnej matce się nie spieszy na ratunek, a co dopiero panience szukającej nocą przygód. Jeźdźcy potraktowali jej bieg jako lubą zachętę, i pospieszyli w tej płochej rozrywce zapewne ustalając w tej chwili kolejkę. 

Zanim Dymma zdążyła odwrócić głowę, koński oddech na plecach przerodził się silne męskie łapska, które ścisnęły ją w talii i zarzuciły przez łęk. Jakkolwiek lubiła jeździć konno, to w tej chwili zdążyła znienawidzić niedogodności wojskowej kulbaki. Teraz po stokroć modliła się żeby dano jej spokój. Targały nią wnętrzności, źle znosiła galop z żołądkiem ściśniętym siodłem i ręką. Nie potrafiła myśleć logicznie. Całą uwagę skupiła na tym żeby nie zwymiotować. Świat wirował zataczając koła między kopytami konia. Słyszała tylko pijackie śmiechy i ciężki oddech mężczyzny przyciskającego ją coraz mocniej z każdym skokiem. Walił gorzałą i zdawał się jej podobnym w aromacie do wieprza. Boże, żeby tylko się zatrzymali…

Nie musiała długo czekać. Wkrótce niczym na komendę wszyscy ściągnęli wodze i odchylili się w siodle. Wjeżdżali tedy stępem w ścianę lasu. Dymma miała chwilę by niejako zorientować się w sytuacji. Treść żołądka na moment przestała jej podchodzić do gardła, i była w stanie podnieść głowę tak, żeby nią nie walnąć o strzemiona. Chyba znała ten las, musiała być gdzieś blisko swego sioła. Uniosła twarz wyżej, o tyle o ile nie obić jej o sękate gałęzie. Marny widok, jeno bok konia i kilka zasp. Zwierzę ciężko było nazwać rumakiem, nosił ślady wielomiesięcznej eksploatacji. Nawet po tym krótkim biegu znacznie się zmęczył biedaczek, spieniony był aż po boki, charczał głośno wydmuchując z chrap kłęby pary. Pewnie dawno nie popasał. Jakże inny był od szkap jakie ojciec trzymał do pracy w polu. Ten zdawał się odpoczywać prąc do przodu w równym tempie. Stop. Poczuła gwałtowne szarpnięcie. 

Kawaler zrzucił ją na ziemię z delikatnością godną rozładunku kamieni. Całym ciałem zatonęła w lodowatej zaspie. Rozległ się szyderczy chichot. Panowie bawili się w najlepsze. Usłyszała też piski podekscytowanych kobiet, ale podnosząc głowę dostrzegła tylko sztyblety. Zanim zdołała się podnieść, doszło wokół paru członków bandy. Spodziewała się zapitych ryjów i obdartych ciuchów. Jakże szarpnął jej biednym wiejskim sercem widok takich panów. 

Mężczyźni byli w większości młodzi, na widok kilku z nich pannom z dworu ustały by wszelkie migreny. A jakież mieli stroje, każdy z nich nosił się bogato, bardzo kolorowo, ale inaczej od pozostałych. Nie byli jednak podobni do magnatów kiszących się po zamkach. Twarze ich i ubiór nosiły ślady walki, nie pomady. Od ilości kolorów i wrażeń zakręciło jej się w głowie. 

Ooo, zapomniane mdłości wróciły z niespodziewaną mocą…Zwymiotowała brudząc jednemu kosztowne obuwie. „Niech Cię szlag wiejska dziwko” zamachnął się żeby ją kopnąć, ale drugi wstrzymał go stanowczo dłonią „Przecież nie musisz jej całować” rzekł wyszczerzając się w ironicznym uśmiechu, a reszta bandy zawtórowała mu rechotem. Dymma płonąc ze wstydu wytarła śniegiem usta i niezdarnie podniosła się na nogi patrząc z nienawiścią w oczy pechowemu właścicielowi obrzyganych sztybletów. Posłał jej całusa oberwaniec jeden. Poczuła na pośladkach obce ręce. Odwróciła się gwałtownie próbując się zamachnąć, ale tamten zdążył już wstąpić w szereg pozostałych. Rechotali w najlepsze pokazując, że dłonie mają przy sobie.

I to był ten moment w którym zrodziła się w Dymmie myśl, a w zasadzie jej strzęp. Widząc, że rozluźnił się krąg rzuciła się do ucieczki. Pechowo nie w te stronę, którą trzeba. Biegła co sił w nogach plątając się w koszulinie. Wydawało jej się, że powoli gubi pogoń. Nie wiedziała tylko, że gonią ją dla sportu. Gdyby tylko chcieli, schwytali by ją na pierwszych kilku metrach. 

Las zdawał się pogłębiać i zagęszczać. Każde drzewo zdawało się ją przybliżać do upragnionej wolności. Kiedy to już przekonana o własnym oswobodzeniu po raz ostatni się obejrzała, nagle, wpadła na ludzką postać. „Wybawiciel i obrońca” przemknęło jej przez myśl. Takie romantyczne historie o wspaniałych bohaterach, czytała niegdyś w zimne zimowe wieczory. Przerażona przylgnęła do obcego. Otuliły ją męskie ciepłe ramiona. Podniosła wzrok, piękna jasna, blada wręcz od twarz, gładkie rysy, lekko wystające kości policzkowe, wydęte usta i te oczy…tak głębokie, że myślała że widzi w nich odbicia gwiazd. Jej oczy rozbiegane i wytrzeszczone ze strachu krzyczały „Ratuj!”. Mrugnął powoli oczami. Słowa mogą mówić wszystko i udawać jeszcze więcej, ale oczy, dotyk, nie kłamią…nie umiałyby…

A jednak...
Zanim się spostrzegła te objęcia stały się dla niej ciasne niczym kajdany. Usłyszała szelest kroków za plecami. Poderwała się jak oparzona, ale cudny wybawca nie rozluźnił uścisku ani o milimetr. Spojrzała mu w oczy, a one były już puste, jakby uśmiechały się i były smutne zarazem. Chciałaby powiedzieć, że ukazywały jakieś uczucia, ale to było nic, pustka, ciemnia, nawet nie szyderstwo. Próbowała się wyrwać, ale on był znacznie silniejszy. Zachowywał stoicki spokój, podczas gdy w niej wszystko wrzało. Każdy mięsień napięła do progu wytrzymałości. Ręce drżały jej z wściekłości, a w umyśle przemknęło tysiące nieposkładanych myśli zanim usłyszała jego głos.

„Chyba coś zgubiliście” odrzekł nieznajomy do zbliżających się. 
-Wybacz Sirionie, ale w dzisiejszych czasach panny gonią za modą- odchrząknął właściciel sztybletów biorąc się pod boki. Humor mu dopisywał, a rzygi z butów zostawił widać w którejś z zasp
- Nie przeczę, ale ta( tu wskazał na wyrywającą się Dymmę) chyba uciekła powalona Twoim urokiem osobistym, bo po spodniach widzę, że nie pokazałeś jej niczego więcej- przyglądająca się wszystkiemu reszta nie szczędziła goniącemu kuksańców i szturchnięć. Nikt nie zbaczał na umierającą ze strachu Dymmę, która przygotowana na wszystko czekała na dalszy rozwój wydarzeń. 

Nie musiała jednak długo tkwić w bezczynności, bo z ramion została szybko wypchnięta w kolejne. „Bierzcie te dziewkę. Nawet się w spokoju odlać nie mogę”- odrzekł przekazując dziewczynę cudny bohater, by zaraz potem odwrócić się tyłem i ulżyć sobie. Wysiłki biegnącego zostały nagrodzone. Nie patrząc na nieudolne próby wyszarpania się i krzyki Dymmy, sprawnie przerzucił ją przez ramię i raźnie pognał z powrotem ścigając się z innymi.

Kiedy docierali do prowizorycznego obozu, słychać było odgłosy nocnej zabawy. Podniesione głosy, śmiech, gwar, szczęk tłuczonych naczyń i polewanego trunku, krzyki i jęki kobiet, a oprócz tego bicie jej własnego serca. Dymma nie była głupia. Wiedziała, że nawet jeśli okoliczni chłopi usłyszeli niesione echem lasu krzyki, to nie przybędą jej na ratunek. Sama kiedyś zatrzaskiwała okiennice słysząc wołania pomocy. Noc to dla porządnych ludzi śmierć, zasypiają zamykając oczy przed widokiem tego czego się boją. A dla tych tutaj, noc to chwila szczęścia i zabawy, ostatnia ostoja wolności od wiecznie patrzących oczu społeczeństwa. 

Dymma już knuła plan fantastycznej ucieczki jak tylko postawią ją na ziemi. Nim jednak zdołała się zaprzeć, mężczyzna zrzucił ją z ramion na stertę skór przy ognisku. Siedzący wokół przyjrzeli się jej twarzy z  zaciekawieniem, kilku mlasnęło z ukontentowania. „Ładna” wymsknęło się z mordy któremuś. Jeden miał odwagę dosiąść się bliżej i dotknąć dziewczyny. Dymma sparaliżowana ze strachu leżała skulona. „Łapy precz, bo zabiję. Ona jest moja” warknął ten, co ją tam pozostawił i zanim przylgnął do niej swoim ciałem Dymma zorientowała się co się święci. Wyrywała się i krzyczała kiedy zrywał z niej koszulę, ale na nic była jej obrona. Nigdy dotąd nie była z mężczyzną. Wierzgała i kopała tak mocno jak tylko mogła. Zwałcił ją, a reszta watahy wokół jak gdyby nigdy nic, stawiała namioty, piła, część patrzyła z uciechą komentując. A Dymma krzyczała i krzyczała, a z czasem i krzyk przerodził się w spazm płaczu, coraz cichszy i cichszy. Było jej już wszystko jedno, kiedy szlochającą zaniósł do właśnie postawionego namiotu. I tam nagą i brudną głaskał i pieścił kiedy ona nieprzerwanie płakała. „Jesteś piękna” mówił nie mogąc oderwać wzroku od jej ciała.

I kiedy nie miała już siły na płacz i odebrała jego delikatny dotyk na sobie, poczuła…przyjemność. Zwykłą brudną, instynktowną przyjemność. Ale zaraz potem, po kilku cichych westchnieniach przyszedł wstyd. Jeszcze gorszy od tego, który przyszedł gdy siłą odebrał jej godność na oczach kompanów. Teraz ona zgwałciła siebie. Gdy wziął ją siłą, dostał tylko ciało, i to zamknięte, lodowate, drżące ze strachu i zimna. A teraz dostał kawałek niej. Sama mu go dała. „Boże, to moja wina” pomyślała. A wraz z sumieniem i poczuciem winy wślizgnęły się do jej umysłu najgorsze smutki i wspomnienia. Wtedy przyszły też myśli o ojcu. Przypełzło wszystko to, co kazało jej myśleć o sobie jak najgorzej. 

Co by powiedział ojciec? Co pomyślą ludzie, gdy rano nie zastaną jej w gospodarstwie? „Puściła się z tałatajstwem”- wszędzie szeptały kąśliwe głosy. Dowiedzą się sąsiedzi, rodzina, kapłan, będą rozprawiać o tym w karczmie, na ambonie, przy zasiewach i na weselu. To bolało, piekło niczym wypalone znamię. Załkała całą sobą, drżała od stóp do głowy, jeśli myśli jej mogły łkać, to z pewnością by płakały. Chciała umrzeć z żalu, wstydu, bólu. Gdyby tak mogła nie dożyć poranka… Szeptała życzenie, kiedy gasła na niebie gwiazda…

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .