Między punktem A i B nie koniecznie wyznaczających prostą

Między wierszami

Między Bogiem a Prawdą których nigdy nie poznamy

Między Słowem a Czynem...


Nic z tego co tu padnie nie jest literacką perłą, to kilka błądzących myśli domagających się zapisania. Parę słów w świecie fantazji, do którego czasem miło wrócić. Miłej lektury, obyś i Ty drogi czytelniku odważył się zagubić...






czwartek, 13 maja 2010

Opowiadanie cz. III

Czyli o tym jak w czasie, gdy Dymma zaznawała zbójeckiej gościny, a ojciec jej zabawiał się na całego w karczmie, dwóch rycerzy wyruszyło w podróż z królewskim rozkazem.

yło koszmarnie zimno i może nie dało by się tego aż tak strasznie odczuć gdyby nie siąpiący deszcz i przejmująca wilgoć utrzymująca się od kilku dni w powietrzu, wisząca ciężko nad głową zapowiadając pierwsze ciężkie krople. Płynąca zewsząd mglista szaruga rozmywała wszelką widoczność czyniąc każdego ślepym na niedogodności drogi, a zimny wiatr brutalnie przypominał o trwającej nadal zimie. W taką pogodę nawet psa nie wypędza się ponoć z domu, ale realizujący wielkie i szczytne królewskie cele, dwaj zasłużeni żołnierze spełniali swe zadanie właśnie w tak niesprzyjających warunkach. W istocie myśleć by można, że są właśnie chłopcami na posyłki. Gdzież by jednak zacny mąż Jaromir i jego równie szlachetny towarzysz Pablo pomyśleli choć przez moment, iż są pachołami od brudnej roboty. Nawet mocząc tyłek w siodle i przymierając głodem, dumnie parli na przód przekonani o powadze i słuszności zadania.


Pablo ślizgał się w kulbace przy każdym ruchu konia klnąc w duchu, iż wystroił się jak na paradę. Piękne zdobne ostrogi, które przygotował specjalnie na tę okazję, co chwilę zahaczały o niegdyś strojny, a teraz rozdarty i uwalany błotem kropierz. Gruby, bogato zdobiony materiał wspaniale chłonął wodę, a złote hafty cudnie pruły się przy każdym dźgnięciu boku konia. Wszystko inne, co ów mąż tak długo i skrzętnie polerował przed wyprawą, zszarzało, bryzgami rdzy się okryło, a całości kompozycji pięknie dopełniał błotnisty śnieg okrywający konia wraz z żołnierzem do połowy wysokości. 

Pablo wraz z upływem czasu i stopniem zawilgocenia tyłka, zdawał się już powoli łamać. Siad jego nie był już paradnym, wreszcie przestał wyglądać jakby połknął kijek, za to Jaromir od godziny kręcił się w siodle nie mogą znaleźć dogodnej pozycji.
-Zadka już nie czuję, ile jeszcze? Chromolę już te wyprawę, nie wiem już jak mam siedzieć...Czuję jakby mi jajka się do siodła przykleiły. Rozumiesz? Jakby mi przywarły choroba...

Pablo spojrzał na kompana z pobłażaniem godnym królewskiego błazna, gadanie o tym jak jest beznadziejnie w niczym nie pomaga. Co najwyżej sprawia, że to co dokucza, daje w kość jeszcze bardziej, bo zaczyna się zwracać na to uwagę. To Pablo trawił w myślach i szykował się nawet na długaśny wywód z tej okazji, ale uznał że ma to gdzieś. Mimo całej pobłażliwości z jaką traktował Jaromira, po części rozumiał go , sam czuł przejmujące zimno, ból tyłka i kiełkujące powoli w myślach upokorzenie, ale nie potrafił by tego powiedzieć na głos. A Jaromir umiał, i tego właśnie Pablo cholernie mu zazdrościł, więc walnął tylko;
-To już blisko, mam przeczucie, że zaraz znajdziemy tę wiochę i będziemy mogli zaznać trochę odpoczynku w cieple. Królestwo za gorzałkę i jakąś ciepłą strawę.
- Ja bym tam do tego dodał jakąś dziewkę, ale żeby ładna i miła była,ale nie taka od orki odciągnięta.

Jaro był marzycielem, czasem ułańska fantazja ułatwiała mu życie, a innym razem wprawiała go w nieuzasadnione poczucie nieszczęścia. Ilość wymarzonych przez niego ideałów była na tyle liczna, żeby dostarczyć mu wiele powodów do ekstatycznych uniesień, a z drugiej na tyle zmienna, żeby przysporzyć chwil rozczarowania i guzów od razów kuchennym wałkiem. Jaro kochał i wielbił szczerze, nawet za każdym razem inaczej, ale nigdy nie pokochał żywej kobiety, takiej z krwi i kości , a jedynie jej idylliczny obraz. A jak to z dziełami bywa, stwórca jest do nich mocno przywiązany i nie umie zdobyć się na krytyczną uwagę, a co już mówić o zejściu na poziom realizmu. Pablo czując więc, że w umyśle przyjaciela tworzy się kolejny sielankowy obraz, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

-We wsi kobietę nie chłopkę? To żeś powiedział. A kogo ty tam chcesz poznać, mniszkę zielarkę? To może młynarzową, ale młynarzowa to żona młynarza, też gadam...
Pablo był wyraźnie ubawiony,w specyficzny dla siebie ironiczny sposób. Upajał się jedyną wesołą tego dnia chwilą. Nabijanie się z Jara odrywało go od myśli od przejmującym chłodzie.
-Smakuj tego cieciu.

Jaromir wstrzymał konia i ruszył kilka skoków galopem. Na tyle mało żeby nie zginąć we mgle, ale wystarczająco by ochlapać błotem pozostającego w tyle kompana.

W wyglądzie Pabla niewiele to zmieniło. Od jakiegoś czasu przestał odróżniać kapiącą wodę od własnych smarków, a wycieranie jej i tak przesiąkniętym od deszczu rękawem, nie miało już żadnego celu. Teraz, po twarzy ciekły mu dla odmiany strugi błota, których wędrówka kończyła się w skołtunionej brodzie. Pablo psychicznie cierpiał. Zawsze wypomadowany, ogolony z dokładnością do milimetra stanowiący sam dla siebie ideał mężczyzny, w sytuacji w jakiej się znalazł błogosławił brak lustra. Tak zarośnięty, ubłocony, zapewne i zasyfiony, nie umiałby spojrzeć sobie w twarz. A już sama myśl, że od trzech dni nie zażył kąpieli budziła w nim nienawiść do samego siebie i winę za tak rażące zaniedbanie. Nie było chwili żeby o tym nie myślał. I nawet kiedy galopując doganiał przyjaciela, przez myśl przechodziło mu jak wygląda i co by powiedziały kobiety widząc go w tym stanie. Uśmiech rozjaśnił mu twarz dopiero wtedy, gdy Jaromir obwieścił, iż wieś jest blisko. 

Głosów jeszcze nie sposób było usłyszeć, ale w oddali majaczyło wyraźnie rozszczepione przez kropelki mgły światło. Widok ten krzepił serca obu młodzieńców i od razu zmotywował do narzucenia szybszego tempa. Po ponad trzech dniach podróży wreszcie mogli dostrzec jakiś zmaterializowany cel. Nareszcie cokolwiek więcej poza palisadą drzew i fosami błota oglądanymi przez 21 dni. Popędzili więc konie ścigając się z zachodzącym słońcem.

O tym co zagnało ich w tak dalekie strony wiedział tylko król, który w duchu szczerze liczył, że są choć połowie tak naiwni na jakich wyglądają. Tymczasem, czekał.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .